Każdy ma milion sposobów na zrujnowanie sobie własnego urlopu. Niektórzy jeżdżą w dziwne, niesprawdzone miejsca, inni jeżdżą z niesprawdzonymi znajomymi. Ja natomiast mam inny – choruję. Odkąd pamiętam miałem taką przypadłość. Chorowałem dosłownie zawsze na święta. Na Boże Narodzenie, Wielkanoc, wakacje, zawsze… Niewątpliwym plusem było to, że nie musiałem odrabiać zaległości. Niestety, małym bajtlem będąc, nie do końca mi się to podobało. Pamiętam nawet jak skarżyłem się mamie, że inni sobie spokojnie chorują na klasówki, sprawdziany, geografię… Mama tylko spokojnie kiwała głową i wpychała mi do ust różne syropki, tabletki o dziwnych kolorach i syntetycznym smaku truskawki, maliny itp.

Teraz chorowanie na urlop nabrało niewątpliwie nowego wymiaru. Bo nie dość, że choruję ja, to przy okazji zarażę Żonę. Dzięki temu razem możemy delektować się urlopem, racząc się przy tym różnymi specyfikami z aptecznej półki. Umacnia to więzi rodzinne – chorujemy dzięki temu samemu wirusowi przecież. Jednocześnie pracodawca jest wniebowzięty – bo pal licho, że pracownik idzie na urlop – wiadomo chociaż, że z niego nie skorzysta, bo będzie chory, a przy okazji nie będzie musiał brać L4. Dwie pieczenie na jednym ogniu.

W tym roku chciałem uniknąć tej przyjemności. Kupiłem farby, płytki, pędzle… Będę remontował kuchnię w pierwszym tygodniu urlopu, a w drugim gdzieś pojedziemy na spontan! Tak! Przechytrzę mojego urlopowego pecha i spapram sobie urlop samemu, bez ingerencji choróbsk. Jednak i tym razem życie było sprytniejsze. Upał i korzystanie z klimatyzacji. Jeśli nie ja się zarażę, to zarazi mnie ktoś inny. I tak – współpracownik dwa dni przed urlopem zaczął kichać. Pierwszy dzień urlopu – smarczę ja. Drugi – smarcze Żona. Remont przesunął się więc o tydzień. Tydzień spędzony znowu na lekach.

I tak sobie teraz to wspominam degustując dzieło browaru De Molen – Zon & Gezelligheid, które przywodzi na myśl syropki na kaszel z dawnych lat.

opis piwa

Piana: wyjątkowo bujna, wysoka, biała i po kilku chwilach całkowicie znika, nie pozostawiając po sobie śladu

Kolor: pomarańczowo złoty, delikatnie zamglony

Niuch: morele, cudowne morele mieszające się z nieco gorzkawym zapachem migdałów, skórki pomarańczowej i chmielu

Gul: delikatnie słodkie, owocowe na początku, dalej smakuje trochę jak syrop na kaszel. Wyczuwalne morele oraz migdały. Nieco słone, nieco kwaskowe. Finisz owocowo chmielowy.

Zon & Gezelligheid czyli słońce i zabawa od holenderskiego De Molen – ciekawe piwo o nieco oleistej strukturze i średnim nasyceniu oraz przeuroczym aromacie. Browarnicy wykorzystali do przygotowania trunku słodów jęczmiennych (pils) i pszenicznych, chmieli citra i saaz, które wraz z solą morską, mączką migdałową i morelami stworzyły napój w smaku zbliżony do lekarstw, które zażywałem dzieckiem będąc. Alkohol niewyczuwalny, chociaż piwo zawiera go aż 7,6%. Ze słońcem i zabawą niewiele wspólnego poza aromatem. Jednak De Molen przedstawił ciekawy sposób na powrót do dzieciństwa.